Są takie dni, kiedy przytłacza
nas nasza egzystencja, kiedy najbardziej w świecie pragnie się zatracenia, rozmycia…
W takich chwilach wszystko wokół krzyczy, wszystko istnieje tak realnie, tak do
głębi… Są noce, gdy nie da się wyciszyć tych przedmiotów, które bez ustanku
wołają „ja istnieję, ja jestem, ja chcę…” Każda komórka w ciele boli swą
egzystencją i nie daje o sobie zapomnieć. Wszystko jest, po prostu jest i tym
swoim JEST burzy spokój codzienności. Więc ranisz siebie, patrzysz jak krew
płynie z rany, którą rozdrapujesz, żywa czerwień zalewa obrus, ale ból się nie
pojawia, nie taki jakiego należałoby się spodziewać. Nawet krew krzyczy, że
istnieje i drażni to, co jest poza fizycznością. Ciało już nie reaguje
integralnie z tobą, bo ono JEST, ono ma swoją egzystencję. Teraz wszystko
istnieje na swój własny sposób, oddzielnie i nie da się już tego połączyć. Nie ma
już splotu, integralnej całości. Wiesz, że ta ręka istnieje, że ta rana
istnieje, ale to nie twoja rana, nie twoja ręka, ciało, umysł. Wszystko narasta
do rangi oddzielnych bytów…
Jedyne co pozostaje to nie czuć,
nie odczuwać nic, rozmyć się, zatracić…
Krwista, obcisła sukienka, czarne,
aksamitne buty na koturnie, nienaganny lecz wyzywający makijaż i burza rudych
loków. Otulona Eau du Soir Sisley’a podążyła w noc, by zgubić istnienie.
Gdy wszystko wokół ostentacyjnie okazuje
swą egzystencję, za wszelką cenę szukasz tego, co nie istnieje, tego, co równie
bardzo chce zniknąć…
Noc ją prowadziła przez plejadę
bytów, kierując tam, gdzie mogła znaleźć to, czego szukała. Stanęła przed jego
drzwiami, jeszcze się zawahała chwilę, ale wiedziała, że w tę noc tylko on może
ją ocalić od niej samej. Nie zdążyła zadzwonić domofonem, drzwi się otworzyły. Powoli
weszła po schodach, czekał na nią w progu. Wiedział, że przyjdzie, czuł
podświadomie jej ból. Spojrzał w jej szklane oczy i trzymając za pośladki wziął
na ręce. Oplotła go ramionami i udami, wczepiła się w niego jakby chciała by
jego ciało ją pochłonęło. Zaniósł ją do pokoju, zatrzasnął drzwi, puścił
muzykę, a ona wciąż kurczowo się go trzymała. Całował jej szyję i kołysał się z
nią w rytm utworu Another Love. Pozwolił jej się uspokoić, poczuć bezpiecznie,
wówczas delikatnie ją opuścił na ziemię. Rozpiął suwak sukienki, muśnięciem
dotknął ramiączek, a ona zsunęła się odsłaniając nagie ciało. Wtuliła się w
niego jak przestraszone zwierzę, a on objął ją wpół i przeniósł na łóżko. Całował
jej całe ciało, językiem muskał jej biodro, gryzł wąską talię. Dłońmi pieścił
jej pośladki, a ona drżała przy każdej jego czułości. Namiętnie całował ją w
usta i czuł smak jej łez. Jego dotyk powoli stawał się silniejszy im bardziej
czuł jej podniecenie. Pocałunki były coraz bardziej pożądliwe, gwałtowniejsze. Choć
wiła się w rozkoszy, była bierna, skrępowana, obezwładniona istnieniem swoim,
jego, splecionych ciał, łóżka, pościeli. I wtedy nagle wszystko zniknęło. Niebieska
pościel zaczęła nabierać zielonego koloru, a jego usta smakowały jej słodką
krwią. Przestała czuć, przestała być, zaczęła współistnieć. Brutalnie w nią
wszedł i wystarczyło kilka ruchów by doprowadzić ją do szczytu rozkoszy. Jej krzyk
zagłuszył muzykę, jej paznokcie utkwiły w jego plecach rozdzierając je. Czysta zwierzęcość,
żarliwa pasja. Owładnął ich szał rozkoszy jak z Bataille’owskich opowieści…
Wyczerpana zasnęła złożywszy głowę
na jego sercu. W jej uszach dudniło przyśpieszone tętno i ciężki oddech. Mocno ją
przytulił i okrył kołdrą…
Rano nie było śladu po istnieniu,
wszystko wróciło do normy, spokojna codzienność…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz