Słodkie wino miało ukoić ją w tą noc. Dać
spełnienie, spokój i sen. Jednak z każdym łykiem, lampką, butelką nie czuła
spokoju lecz tylko gniew. W połowie trzeciej butelki ubrała się szykownie i
wyszła na miasto. W końcu świat nie mógł być martwy w te święta równie jak ona.
Kraków był spokojny, utulony nocą. Nikt nie
wałęsał się po mieście. Odczuła niepokój, gdy na rynku nie było żywej duszy.
Przeszedł ją dreszcz, że być może w tę noc nikt nie wyszedł, że nikt nie był
równie samotny jak ona.
Weszła do pobliskiego baru i zszokował ją widok.
Nie spodziewała się tylu ludzi w pierwszy dzień świąt. Jednak nie zaprzątnęło
jej to głowy.
Usiadła przy barze, jak miała to w zwyczaju.
Zamówiła tym razem butelkę wina i poprosiła by stała ona tuż przed jej
kieliszkiem. Barman zrobił zdziwione oczy jednak nic nie powiedział, bez
szemrania postawił butelkę wraz z kieliszkiem i odszedł do innego klienta.
Siedziała cicho, wpatrzona w dno kieliszka
rozmyślając nad wszystkim i niczym jednocześnie. Bo przecież niepotrzebne takie
rozmyślania i dywagacje. Świat wirował wokół niej i nie zwracała uwagi na to,
co mogłoby się stać…
Wychyliwszy ostatnią lampkę wstała
niespodziewanie z miejsca i zaczęła pląsać delikatnie biodrami po sali. Dla niej
nie było w pobliżu nikogo, ni żywej duszy, która mogłaby ją dostrzec. Mimo to w
pewnym momencie poczuła dotyk na biodrach, pewny i stanowczy. Nie przeszkodziło
jej to w robieniu tego, na co miała ochotę. Nie zwróciła uwagi na mężczyznę,
tańczyła dalej. W rytm swej muzyki, swego wyobrażenia, swego świata. I nie
byłoby w tym nic magicznego, niezwykłego, zdumiewającego, gdyby jej nagle bez
uprzedzenia nie pocałował.
Cofnęła się trzy kroki i nie patrząc na niego
wymierzyła siarczysty policzek, odwróciła się na pieńcie i odeszła do baru…
Bar był bezpieczną ostoją zaopatrzoną we
wszystkie trunki jakie mogła sobie zażyczyć. Wzięła więc kolejną butelkę i tym
razem wraz z kieliszkiem oddaliła się do ciemnego zaułka, do najbezpieczniejszego
konta jaki zauważyła w tym pubie…wychyliła tam kolejne lampki nim zakłócono jej
spokój. Był to ten sam mężczyzna, którego spoliczkowała, a mimo to nie dał za
wygraną. Ona go nie skojarzyła, w końcu nie patrzyła na osobę lecz na
zachowanie, on zaś wykazał wybitną ostrożność.
Spuściła gardę, gdyż dość już miała zahamowań.
Alkohol zrobił swoje, zrobił to, czego pragnęła, zapomniała o świecie. Stała
się czystą rządzą, niepohamowaną i nieposkromioną. Wahadło, którego nie można
zatrzymać, gdy raz wpuści się je w ruch…
Nie patrząc, bo jak miała to w zwyczaju zamknęła
oczy, zaczęła pochłaniać jego zapach. Słodki aż do mdłości zapach mężczyzny,
któremu zależy. Zaczęła go całować, usiadła na nim okrakiem, a jej dłonie
wędrowały po całym jego ciele. Nie zostawiła skrawka bez pieszczot, ni
milimetra bez śliny i ciepła ust. Zszokowany siedział niby sparaliżowany aż
ocknął się w tym szale i dorównał jej namiętnością. Nie minęły minuty nim
weszli do taksówki nie odrywając od siebie ust i rąk. Wymamrotała adres…
I reszta mogłaby być milczeniem, lecz ona
nienawidzi niedopowiedzeń. Rozerwała koszulę, a w ciszy guziki gruchnęły na
panele wydając przeraźliwy odgłos. Nie był jej dłużny…rozerwał sukienkę, gryzł
do krwi, lizał i całował każdy centymetr smukłego ciała… Tej grze nie byłoby
końca, gdyby nie zapragnęła jej skończyć, dać do zrozumienia, że ma dość
takiego pieszczenia, że chce czegoś ponad to… Wziął ją od tyłu, na leżąco w
poszarpanych pończochach, w zbrukanej, z szyi, krwią, pościeli… w zaduchu
perfum, świec, potu…wielbił jej ciało jak chciała…
Pozwoliła mu na wszystko, czego pragnął.
Pozwoliła mu wziąć całą siebie. Pozwoliła mu zaspokoić swe żądze… Usiadła na
łóżku i zapaliła papierosa, nawet na niego nie spojrzała. Poprosiła by wyszedł
natychmiast i nie dała mu szansy na pytania…
W mieszaniu pozostał słodki zapach, zapach
splecionych ciał. Rozłożyła się na łóżku i wychyliła ostatnią butelkę do dna…