wtorek, 4 marca 2014

Zbrodnie miłości...



Było ich tylu, każdy taki sam i każdy inny. Kochała, cierpiała, pragnęła. Wszystko zawsze się zaczynało i zawsze się kończyło. Jednak zawsze było coś później. Trwało, ginęło, zmieniało się. Zamknęła się w własnoręcznie zbudowanym grobowcu, w swym własnym ciele. Wyrzuciła każdy klucz i nawet zapomniała jak to jest coś czuć.
Trwało to długo i pragnęła tego ze wszystkich sił. Nienawidziła odczuwać, a teraz oddałaby wszystko za gniew, ból, cierpienie, nienawiść. Ale odczuwa jedynie pustkę, tak przenikającą, że cierpienie przy tym jest cudownym porywem serca.

* * *

Wspomina wciąż jak to było. Widzieć jego uśmiech, jego oczy skierowane ku książce. Połykały każdą literę na żółtych kartkach. W prawej dłoni trzymał fajkę. Przekorny umysł pamiętający tylko to, co chce. Przywołuje obrazy tylko te, które chce, skrzywione czasem, wyidealizowane. Uszy wciąż słyszą jego głos. Nie żadne „kocham cię”, tego nie pamięta. Nie wie jak to mówił, jak się to odbywało, jak wyglądały wtedy jego oczy. Pamięta natomiast jak wybiegła za nim ze łzami w oczach. W sukience na ramiączkach i kapciach, prosto na biały śnieg. Nie czuła zimna lecz jej skóra natychmiast zrobiła się czerwona by po chwili zmienić kolor na sino-fioletowy. Biegła wykrzykując jego imię by się zatrzymał. Stanęła przed nim w śniegu po kolana... Co mogła mu powiedzieć? Jak mogła się wytłumaczyć, gdy nie było z czego?
Minęło... Cieszy się, że było, pogodziła się, że przepadło w przeszłości. W sercu jednak wciąż nosi widok jego oczu. Niczym wypalone znamię. Jego zranienie, ból, zawód…

* * *

On...
był inny choć taki sam. Inne oczy, uśmiech, aparycja, głos. Lecz było w nim tyle jego. To poczucie humoru, tak samo wredne i cięte, rozbawiało ją i rozczulało. Ta sama data urodzenia, rok, miesiąc, dzień. Kochała jak szalona, choć nie chciała z początku znać. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Wciąż cierpiała, a on starał się...
Nikt nigdy tak się o nią nie starał...
Może właśnie dlatego pozwalała mu na każde następne spotkanie. W końcu zaufała mu. Długo była niedostępna, lecz z nawiązką mu to wynagrodziła oddaniem. Jedyny, który był ideałem z wadami, które uwielbiała. Było dobrze, cudownie, lepiej. Pozwolił zapomnieć, odkrył na nowo i ona odkryła siebie. Lecz porzucił ze strachu, bo zbyt wiele dała od siebie. Przeraził się uczucia, nie dojrzał, nie był gotów. Przebolała…

Później...
były podchody. Próby wracania. Wszystkie nie tak. Zawsze w nieodpowiednim czasie. To on chciał, a ona nie. To znów ona chciała, a on miał wątpliwości. Niczym zabawa w berka. Choć oboje próbowali się złapać, udawało im się tylko klepnąć w ramię i cierpieć.

* * *

O tym wszystkim opowiada już tylko księżycowi i gwiazdom, cichym obserwatorom jej łez. O tych kanapkach z pomidorem i herbacie z cytryną. O podarowanych liliach. O rozmowach w pracy. Wiecznych podtekstach, spojrzeniach, uśmiechach. O spacerze po plaży, winogronach w łóżku. O stukającej piłce w okno. O stole bilardowym w piwnicy. O skręconym nadgarstku przez jabłecznik. Niedokończonych filmach. O dziewczynie, której zabrakło odwagi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz