Było ich tylu, każdy taki sam i
każdy inny. Kochała, cierpiała, pragnęła. Wszystko zawsze się zaczynało i
zawsze się kończyło. Jednak zawsze było coś później. Trwało, ginęło, zmieniało
się. Zamknęła się w własnoręcznie zbudowanym grobowcu, w swym własnym ciele. Wyrzuciła każdy klucz i nawet
zapomniała jak to jest coś czuć.
Trwało to długo i pragnęła tego
ze wszystkich sił. Nienawidziła odczuwać, a teraz oddałaby wszystko za gniew,
ból, cierpienie, nienawiść. Ale odczuwa jedynie pustkę, tak przenikającą, że cierpienie
przy tym jest cudownym porywem serca.
* * *
Wspomina wciąż jak to było.
Widzieć jego uśmiech, jego oczy skierowane ku książce. Połykały każdą literę na
żółtych kartkach. W prawej dłoni trzymał fajkę. Przekorny umysł pamiętający
tylko to, co chce. Przywołuje obrazy tylko te, które chce, skrzywione czasem,
wyidealizowane. Uszy wciąż słyszą jego głos. Nie żadne „kocham cię”, tego nie
pamięta. Nie wie jak to mówił, jak się to odbywało, jak wyglądały wtedy jego
oczy. Pamięta natomiast jak wybiegła za nim ze łzami w oczach. W sukience na
ramiączkach i kapciach, prosto na biały śnieg. Nie czuła zimna lecz jej skóra
natychmiast zrobiła się czerwona by po chwili zmienić kolor na sino-fioletowy. Biegła
wykrzykując jego imię by się zatrzymał. Stanęła przed nim w śniegu po kolana...
Co mogła mu powiedzieć? Jak mogła się wytłumaczyć, gdy nie było z czego?
Minęło... Cieszy się, że było, pogodziła
się, że przepadło w przeszłości. W sercu jednak wciąż nosi widok jego oczu.
Niczym wypalone znamię. Jego zranienie, ból, zawód…
* * *
On...
był inny choć taki sam. Inne
oczy, uśmiech, aparycja, głos. Lecz było w nim tyle jego. To poczucie humoru,
tak samo wredne i cięte, rozbawiało ją i rozczulało. Ta sama data urodzenia,
rok, miesiąc, dzień. Kochała jak szalona, choć nie chciała z początku znać. To
nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Wciąż cierpiała, a on starał się...
Nikt nigdy tak się o nią nie
starał...
Może właśnie dlatego pozwalała mu
na każde następne spotkanie. W końcu zaufała mu. Długo była niedostępna, lecz z
nawiązką mu to wynagrodziła oddaniem. Jedyny, który był ideałem z wadami, które
uwielbiała. Było dobrze, cudownie, lepiej. Pozwolił zapomnieć, odkrył na nowo i
ona odkryła siebie. Lecz porzucił ze strachu, bo zbyt wiele dała od siebie.
Przeraził się uczucia, nie dojrzał, nie był gotów. Przebolała…
Później...
były podchody. Próby wracania.
Wszystkie nie tak. Zawsze w nieodpowiednim czasie. To on chciał, a ona nie. To
znów ona chciała, a on miał wątpliwości. Niczym zabawa w berka. Choć oboje próbowali
się złapać, udawało im się tylko klepnąć w ramię i cierpieć.
* * *
O tym wszystkim opowiada już tylko
księżycowi i gwiazdom, cichym obserwatorom jej łez. O tych kanapkach z
pomidorem i herbacie z cytryną. O podarowanych liliach. O rozmowach w pracy.
Wiecznych podtekstach, spojrzeniach, uśmiechach. O spacerze po plaży,
winogronach w łóżku. O stukającej piłce w okno. O stole bilardowym w piwnicy. O
skręconym nadgarstku przez jabłecznik. Niedokończonych filmach. O dziewczynie,
której zabrakło odwagi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz