poniedziałek, 14 września 2015

Każdego dnia...

Każdego dnia zmaga się z samą sobą, ze swym byciem. Każdego dnia usiłuje połączyć to, co już nigdy nie będzie integralną całością. Każdego dnia egzystencja jest silniejsza i przebija się przez iluzję rzeczywistości odsłaniając to, co poza ludzkim wzrokiem. Każdego dnia usiłuje nadać temu istnieniu jakiś sens...

Każdej nocy ucieka w bezsilność. Szuka bezpiecznej przystani, gdzie złoży głowę i zapomni. Każdej nocy poszukuje tego, kto ukoi jej samotność, w kim będzie mogła się zatracić. Każdej nocy oddaje się w całości temu, kto sprawi, że świat wypadnie z jej rąk...

Tej nocy znów wyszła na polowanie...

W papierosowym dymie, w oparach alkoholu znalazła tego, który mógł ją tej nocy ocalić. Krótka gra, kokieteria. Słodkie uśmiechy, delikatne poprawianie włosów, przygryzanie wargi... Nie trzeba było długo czekać by wyszli razem...

On jeszcze nie spodziewał się co go czeka. Była słodka aż do mdłości, całowała go, uśmiechała się, delikatnie dotykała. Gdy stracił dla niej głowę, przywiązała go do łóżka, zawiązała mu oczy, zakneblowała usta.

Wzięła do ręki święcę i zaczęła polewać jego tors gorącym woskiem. Z początku się wystraszył, ale szybko dezorientacja zamieniła się w rozkosz. Następnie wzięła lód, rozgrzana skóra odczuła szok termiczny, silny impuls nerwowy przeszył całe jego ciało. Odchodził od zmysłów, ale nie w głowie jej było zaspokojenie jego żądz. Przesycony doznaniami starał się błagać o uwolnienie. Im bardziej krzyczał, szarpał się tym większa była jej satysfakcja.

Jej usta przywarły do jego szyi. Na przemian całując, liżąc, gryząc aż do krwi schodziła coraz niżej... Dłonie oparła o jego biodra, a paznokcie mocno wbiła w pośladki... Jej pocałunki stały się teraz delikatniejsze, ledwo go muskała językiem, pieściła go z czułością i pasją pilnując uważnie by jednak nie doszedł. Gdy był na granicy, skrajnie wykończony, rozwiązała go i położyła się wzdłuż jego ciała...

Rzucił się na nią oszalały z namiętności. Mocno chwycił ją za biodra, obrócił tyłem i gwałtownie przyciągnął do siebie. Nie myślał o niej, o tym by było jej dobrze, w tym momencie liczył się tylko on... Wchodził w nią mocno i głęboko, był brutalny, zwierzęcy i na tym jej zależało. Cienka granica między bólem a rozkoszą całkowicie się rozmyła. Po kilku minutach obojga zalała fala ekstazy. Bezwladnie opadł na nią, a ona pozwoliła by wspólnie zasnęli...

piątek, 31 lipca 2015

Sometime I wonder where is my real soul



Są takie dni, kiedy przytłacza nas nasza egzystencja, kiedy najbardziej w świecie pragnie się zatracenia, rozmycia… W takich chwilach wszystko wokół krzyczy, wszystko istnieje tak realnie, tak do głębi… Są noce, gdy nie da się wyciszyć tych przedmiotów, które bez ustanku wołają „ja istnieję, ja jestem, ja chcę…” Każda komórka w ciele boli swą egzystencją i nie daje o sobie zapomnieć. Wszystko jest, po prostu jest i tym swoim JEST burzy spokój codzienności. Więc ranisz siebie, patrzysz jak krew płynie z rany, którą rozdrapujesz, żywa czerwień zalewa obrus, ale ból się nie pojawia, nie taki jakiego należałoby się spodziewać. Nawet krew krzyczy, że istnieje i drażni to, co jest poza fizycznością. Ciało już nie reaguje integralnie z tobą, bo ono JEST, ono ma swoją egzystencję. Teraz wszystko istnieje na swój własny sposób, oddzielnie i nie da się już tego połączyć. Nie ma już splotu, integralnej całości. Wiesz, że ta ręka istnieje, że ta rana istnieje, ale to nie twoja rana, nie twoja ręka, ciało, umysł. Wszystko narasta do rangi oddzielnych bytów…

Jedyne co pozostaje to nie czuć, nie odczuwać nic, rozmyć się, zatracić…

Krwista, obcisła sukienka, czarne, aksamitne buty na koturnie, nienaganny lecz wyzywający makijaż i burza rudych loków. Otulona Eau du Soir Sisley’a podążyła w noc, by zgubić istnienie.

Gdy wszystko wokół ostentacyjnie okazuje swą egzystencję, za wszelką cenę szukasz tego, co nie istnieje, tego, co równie bardzo chce zniknąć…

Noc ją prowadziła przez plejadę bytów, kierując tam, gdzie mogła znaleźć to, czego szukała. Stanęła przed jego drzwiami, jeszcze się zawahała chwilę, ale wiedziała, że w tę noc tylko on może ją ocalić od niej samej. Nie zdążyła zadzwonić domofonem, drzwi się otworzyły. Powoli weszła po schodach, czekał na nią w progu. Wiedział, że przyjdzie, czuł podświadomie jej ból. Spojrzał w jej szklane oczy i trzymając za pośladki wziął na ręce. Oplotła go ramionami i udami, wczepiła się w niego jakby chciała by jego ciało ją pochłonęło. Zaniósł ją do pokoju, zatrzasnął drzwi, puścił muzykę, a ona wciąż kurczowo się go trzymała. Całował jej szyję i kołysał się z nią w rytm utworu Another Love. Pozwolił jej się uspokoić, poczuć bezpiecznie, wówczas delikatnie ją opuścił na ziemię. Rozpiął suwak sukienki, muśnięciem dotknął ramiączek, a ona zsunęła się odsłaniając nagie ciało. Wtuliła się w niego jak przestraszone zwierzę, a on objął ją wpół i przeniósł na łóżko. Całował jej całe ciało, językiem muskał jej biodro, gryzł wąską talię. Dłońmi pieścił jej pośladki, a ona drżała przy każdej jego czułości. Namiętnie całował ją w usta i czuł smak jej łez. Jego dotyk powoli stawał się silniejszy im bardziej czuł jej podniecenie. Pocałunki były coraz bardziej pożądliwe, gwałtowniejsze. Choć wiła się w rozkoszy, była bierna, skrępowana, obezwładniona istnieniem swoim, jego, splecionych ciał, łóżka, pościeli. I wtedy nagle wszystko zniknęło. Niebieska pościel zaczęła nabierać zielonego koloru, a jego usta smakowały jej słodką krwią. Przestała czuć, przestała być, zaczęła współistnieć. Brutalnie w nią wszedł i wystarczyło kilka ruchów by doprowadzić ją do szczytu rozkoszy. Jej krzyk zagłuszył muzykę, jej paznokcie utkwiły w jego plecach rozdzierając je. Czysta zwierzęcość, żarliwa pasja. Owładnął ich szał rozkoszy jak z Bataille’owskich opowieści…

Wyczerpana zasnęła złożywszy głowę na jego sercu. W jej uszach dudniło przyśpieszone tętno i ciężki oddech. Mocno ją przytulił i okrył kołdrą…

Rano nie było śladu po istnieniu, wszystko wróciło do normy, spokojna codzienność…

piątek, 17 lipca 2015

Oczu jej blask....

Uwielbiały spędzać z sobą czas. Były jak dwie papużki-nierozłączki. Dopełniały się wzajemnie, kończyły własne zdania, czytały sobie w myślach. Były identyczne choć bardzo się różniły, niczym jedna para szpilek, lustrzane odbicia. Mogłoby się wydawać, że nic ich nigdy nie poróżni...

"Podtrzymywałaś moją głowę,
Nie roztrzaskałam skroni o podłogę, póki co...
Przed snem wypowiedz moje imię,
Przybędę wraz ze świtem
Proszę, nie śpij, jestem już"

Ta jedna impreza, jedna noc i tak wiele się zmieniło...

Jej ciało było drobne, drobniejsze niż jej samej. Była delikatna i pachniała wrzosami. Jej skóra była śnieżnobiała i z każdym pocałunkiem dało się wyczuć jej naprężenie. Pieściła ją ustami, językiem, jej dłonie wędrowały po jędrnych, niewielkich piersiach. Ssała jej sutki, gryzła pośladki i uda aż ona rozchyliła przed nią swój kwiat, słodki kwiat lilii, który rozkwitał pod naporem pocałunków. Jedną nogę oparła o ścianę, drugą złożyła na jej ramieniu, dłońmi ściskała poduszkę. Jej ciężki oddech rozbrzmiewał w jej uszach. dłońmi trzymała ją za pośladki, jej biodra falowały delikatnie wskazując tępo i rytm. Delikatnie włożyła w nią palce, gdy ona tego właśnie chciała. Uważnie wsłuchiwała się w jej oddech, obserwowała jej ciało, każdy dreszcz, każde napięcie mięśni. Dawała jej rozkosz jakiej ona nigdy nie zaznała i jaką może dać jedynie kobieta kobiecie. Ich spojrzenia się spotkały w kulminacyjnym momencie. Blasku jej oczu podczas orgazmu nie da się porównać do żadnej gwiazdy...

Do dziś czuje zapach jej skóry, smak jej ciała, a w pamięci skrywa oczu jej blask...

wtorek, 15 kwietnia 2014

Między jednym dnem a kolejnym...



Słodkie wino miało ukoić ją w tą noc. Dać spełnienie, spokój i sen. Jednak z każdym łykiem, lampką, butelką nie czuła spokoju lecz tylko gniew. W połowie trzeciej butelki ubrała się szykownie i wyszła na miasto. W końcu świat nie mógł być martwy w te święta równie jak ona.
Kraków był spokojny, utulony nocą. Nikt nie wałęsał się po mieście. Odczuła niepokój, gdy na rynku nie było żywej duszy. Przeszedł ją dreszcz, że być może w tę noc nikt nie wyszedł, że nikt nie był równie samotny jak ona.

Weszła do pobliskiego baru i zszokował ją widok. Nie spodziewała się tylu ludzi w pierwszy dzień świąt. Jednak nie zaprzątnęło jej to głowy.

Usiadła przy barze, jak miała to w zwyczaju. Zamówiła tym razem butelkę wina i poprosiła by stała ona tuż przed jej kieliszkiem. Barman zrobił zdziwione oczy jednak nic nie powiedział, bez szemrania postawił butelkę wraz z kieliszkiem i odszedł do innego klienta.

Siedziała cicho, wpatrzona w dno kieliszka rozmyślając nad wszystkim i niczym jednocześnie. Bo przecież niepotrzebne takie rozmyślania i dywagacje. Świat wirował wokół niej i nie zwracała uwagi na to, co mogłoby się stać…

Wychyliwszy ostatnią lampkę wstała niespodziewanie z miejsca i zaczęła pląsać delikatnie biodrami po sali. Dla niej nie było w pobliżu nikogo, ni żywej duszy, która mogłaby ją dostrzec. Mimo to w pewnym momencie poczuła dotyk na biodrach, pewny i stanowczy. Nie przeszkodziło jej to w robieniu tego, na co miała ochotę. Nie zwróciła uwagi na mężczyznę, tańczyła dalej. W rytm swej muzyki, swego wyobrażenia, swego świata. I nie byłoby w tym nic magicznego, niezwykłego, zdumiewającego, gdyby jej nagle bez uprzedzenia nie pocałował.

Cofnęła się trzy kroki i nie patrząc na niego wymierzyła siarczysty policzek, odwróciła się na pieńcie i odeszła do baru…

Bar był bezpieczną ostoją zaopatrzoną we wszystkie trunki jakie mogła sobie zażyczyć. Wzięła więc kolejną butelkę i tym razem wraz z kieliszkiem oddaliła się do ciemnego zaułka, do najbezpieczniejszego konta jaki zauważyła w tym pubie…wychyliła tam kolejne lampki nim zakłócono jej spokój. Był to ten sam mężczyzna, którego spoliczkowała, a mimo to nie dał za wygraną. Ona go nie skojarzyła, w końcu nie patrzyła na osobę lecz na zachowanie, on zaś wykazał wybitną ostrożność.

Spuściła gardę, gdyż dość już miała zahamowań. Alkohol zrobił swoje, zrobił to, czego pragnęła, zapomniała o świecie. Stała się czystą rządzą, niepohamowaną i nieposkromioną. Wahadło, którego nie można zatrzymać, gdy raz wpuści się je w ruch…

Nie patrząc, bo jak miała to w zwyczaju zamknęła oczy, zaczęła pochłaniać jego zapach. Słodki aż do mdłości zapach mężczyzny, któremu zależy. Zaczęła go całować, usiadła na nim okrakiem, a jej dłonie wędrowały po całym jego ciele. Nie zostawiła skrawka bez pieszczot, ni milimetra bez śliny i ciepła ust. Zszokowany siedział niby sparaliżowany aż ocknął się w tym szale i dorównał jej namiętnością. Nie minęły minuty nim weszli do taksówki nie odrywając od siebie ust i rąk. Wymamrotała adres…

W pośpiechu otwierała drzwi by móc jak najszybciej wrócić do pieszczenia muskularnego ciała. Owładnął go zapach lawendowych świec i wina. Prowadziła go w ciemności zapachem i pocałunkami, aż legli w jej łóżku…

I reszta mogłaby być milczeniem, lecz ona nienawidzi niedopowiedzeń. Rozerwała koszulę, a w ciszy guziki gruchnęły na panele wydając przeraźliwy odgłos. Nie był jej dłużny…rozerwał sukienkę, gryzł do krwi, lizał i całował każdy centymetr smukłego ciała… Tej grze nie byłoby końca, gdyby nie zapragnęła jej skończyć, dać do zrozumienia, że ma dość takiego pieszczenia, że chce czegoś ponad to… Wziął ją od tyłu, na leżąco w poszarpanych pończochach, w zbrukanej, z szyi, krwią, pościeli… w zaduchu perfum, świec, potu…wielbił jej ciało jak chciała…

Pozwoliła mu na wszystko, czego pragnął. Pozwoliła mu wziąć całą siebie. Pozwoliła mu zaspokoić swe żądze… Usiadła na łóżku i zapaliła papierosa, nawet na niego nie spojrzała. Poprosiła by wyszedł natychmiast i nie dała mu szansy na pytania…

W mieszaniu pozostał słodki zapach, zapach splecionych ciał. Rozłożyła się na łóżku i wychyliła ostatnią butelkę do dna…

sobota, 15 marca 2014

Dotykanie spojrzeniami...



Poznali się w barze. Jak zwykle za dużo wypiła, choć świadomość wciąż nie dawała jej spokoju. Zacznijmy jednak od początku.

Dzień był ciężki i przy długi, męczył ją swoją monotonią. Z upragnieniem wyczekiwała wieczoru, który przyszedł niczym zbawienie. Ciemność spowiła miasto i odczuła błogi spokój. Wróciła powoli do domu, nie śpieszyła się, bo przecież nie miała do kogo. Duże, ciche i ciemne mieszkanie. Jak zwykle pozapalała wszędzie światła, nastawiła wodę na herbatę, zrobiła kilka kanapek i rozsiadła się wygodnie na kanapie. Włączyła laptopa i telewizor by wypełnić jakoś tą ciszę. Było jeszcze wcześnie, zegar wybijał dopiero 18. Pomyślała, że nie może tu dziś zostać, że musi wyjść. To nie był dobry czas na samotny wieczór zwłaszcza, że zaczynał się weekend.

Poszła do łazienki i zaczęła napuszczać wody do wanny. W między czasie pozmywała po obiado-kolacji. Łazienka wypełniła się parą i jak tylko tam weszła poczuła się całkowicie rozluźniona. Rozebrała się i weszła do wanny pełnej gorącej wody. Niesamowite uczucie błogości i świętego spokoju. W tle grało radio, a ona oddała się relaksowi.

Po kąpieli czuła się jak nowo narodzona. Ubrała się w seksowną sukienkę, nienagannie umalowała oczy, idealnie ułożyła fryzurę. Jeszcze tylko blask czerwonej szminki i może wyjść na miasto.

Poszła do swojego ulubionego pubu, zamówiła kieliszek wina i siedziała przy barze wpatrując się w czerwoną jak krew ciecz. Ktoś zaproponował, że zapłaci za nią, nie obdarowała go nawet spojrzeniem, bo niepotrzebne takie spoglądanie, gdy głos nie skrywa krzty namiętności. Odmówiła, zabrała kieliszek i zaczęła spacerować po lokalu niby szukając wolnego stolika. Biodra kołysała delikatnie w rytm muzyki, a kieliszek zrobił się pusty. Musiała wrócić by zamówić kolejny. Przy barze zrobiło się pusto, usiadła więc na poprzednim miejscu w poprzedniej pozycji. Wyglądała na zamyśloną choć wyjątkowo miała w głowie pustkę. Coś nagle ją tknęło i zmusiło do podniesienia wzroku i skierowania go na drzwi wejściowe. Ich spojrzenia się spotkały, spłoszona niczym mała sarna od razu odwróciła wzrok i skierowała go na kieliszek. On wszedł, był sam, podszedł do baru, stanął tuż obok niej tak, że stykali się ramionami. Nie odważyła się spojrzeć, ale czuła jego bliskość, woń jego perfum, ciepło ciała. Zamówił piwo i jak gdyby nigdy nic odszedł. Odczekała chwilę, a następnie powłóczyła za nim wzrokiem. Usiadł dość niedaleko twarzą do niej, tak jakby chciał mieć ją na oku. Ich spojrzenia znów się spotkały, a ona znów speszona odwróciła się. Zamówiła kolejny kieliszek, jej policzki lekko poczerwieniały od alkoholu, po raz kolejny zerknęła na niego. Sytuacja ta trwała jeszcze 2 kieliszki. Dotykali się nawzajem spojrzeniami i z każdym dotykiem coraz trudniej było im oderwać od siebie oczy. Była już zniecierpliwiona tą sytuacją i dziwiło ją czemu jeszcze nie zagadał, skoro kilka razy stał przy niej zamawiając piwo. Może na kogoś czeka, nie to nie możliwe, nie czekałby tyle, ale przecież ludzie nie mają w zwyczaju, tak jak ona, wychodzi do baru samemu. Podczas kolejnego spojrzenia wystawił jej język. Oburzyła się niezmiernie, w głowie zaczęły kłębić się jej myśli, jak on mógł ją tak znieważyć. W końcu nie wytrzymała, wzięła swój kieliszek i ze złością powędrowała do niego. Przedstawiła się i wyrzuciła mu jego niegrzeczne zachowanie. Wymienili kilka nieznaczących zdań i miliony spojrzeń. Oboje wiedzieli, że nie mogą tego już dłużej przeciągać, zaprosił ją do siebie. Odmówiła, wolała by poszli do niej, zgodził się.

Wzięli taksówkę i w kilka minut znaleźli się pod jej mieszkaniem. Z trzęsącymi się rękoma otwierała drzwi, a napięcie między nimi było coraz większe. Ledwie przekroczyli próg mieszkania zaczęli się namiętnie całować. Była to niczym nie skrępowana żądza. Kierowali się do sypialni rozrzucając wszędzie ubrania i nie przestając się całować. Rzucił ją na łóżko, chwile dotykał ją samym wzrokiem, a ona od dawna nie czuła się tak kobieco i seksownie. Położył się na niej, jego pocałunki stały się czułe, a dotyk delikatny. Jego dłoń powędrowała w kierunku jej pośladków później ud, najpierw pieścił zewnętrzną stronę by przejść na wewnętrzną i posuwać się coraz wyżej i wyżej. Ona nie była mu wcale dłużna, dotykała wpierw jego twarzy, pieściła ramiona powoli schodząc niżej i niżej. Pieścili się długo, czule i namiętnie. Zębami zdjął jej bieliznę, całował każdy centymetr jej ciała. Czuła się jak w siódmym niebie i pragnęła by trwało to całą wieczność. Delikatnie wszedł w nią, gdy dostrzegł, że ona tego właśnie pragnie najbardziej, jej paznokcie utkwiły w jego plecach…

Był to po prostu seks. Po wszystkim leżeli bezwładnie na łóżku usiłując złapać oddech. Zapaliła papierosa i zapragnęła by sobie poszedł. Spojrzała na niego sugestywnie, a on bez trudu zrozumiał aluzję. Wziął swoje rzeczy, ubrał się i wyszedł. Nawet się nie pożegnali, bo i po co. Oboje wiedzieli, że to tylko dotykanie się spojrzeniami…

czwartek, 6 marca 2014

Małe przyjemności



Był ciepły, wiosenny dzień, pierwszy po długiej zimie - z utęsknieniem wyczekiwany. Wstała dość wcześnie jak na siebie, lecz nie rano. Wyjrzała przez okno - słońce było już wysoko na niebie... Leniwie się przeciągnęła naprężając wszystkie swoje mięśnie. Dziś wyjątkowo nie miała żadnych myśli z rana. Nie przeczuwała, że cokolwiek może się zmienić ani na lepsze ani na gorsze. Ot zwykły dzień na wskroś przesiąknięty codziennością, która od długiego już czasu nie ulegała zmianie. Brak myśli i przeczuć odczuwała jako błogi spokój. Wyszykowała się na uczelnie i miała jeszcze dość czasu na poranną kawę...
Kawa – rytuał każdego poranka. Pierwsza filiżanka zabarwionego mlekiem płynu była niczym poranny seks, gra wstępna, której zwieńczeniem był smak...

Nastawiła wodę i niecierpliwie wpatrywała się w czajnik jakby chciała przyśpieszyć za wszelką cenę ten proces. Woda zawrzała, a ona pomyślała: nareszcie. Kuchnia wypełniła się słodko-gorzkim zapachem. Wzięła filiżankę w obie dłonie, usiadła wygodnie na kanapie, podniosła ją do ust, a jej wargi prawie stykały się z porcelanową bielą. Wzięła głęboki wdech, poczuła jak woń rozchodzi się po całym jej ciele, przez które przeszedł dreszcz. Jak za każdym razem, gdy ktoś delikatnie dotykał jej skóry. Uczucie dreszczu wymieszane z łaskotaniem, które trzeba przerwać w odpowiedniej chwili aby utrzymać napięcie. Odciągnęła filiżankę, chwila niepewności, droczenie się. Znów ją podniosła, ale wciąż nie pozwalała swym ustom dokonać spełnienia. Kolejny wdech, kolejny dreszcz... Czynność tą powtórzyła jeszcze raz. Oczekiwanie sięgnęło już zenitu i wtedy delikatnie oparła dolną wargę o brzeg, była już tak blisko spełnienia. Zamoczyła usta, ale jeszcze się nie napiła. Znów odciągnęła filiżankę, kolejny głęboki wdech. Lubieżnie oblizała swe usta, przygryzła dolną wargę. Była już gotowa na spełnienie swej żądzy, już nie mogła dłużej się droczyć. Pełna namiętności wzięła głęboki lecz delikatny łyk. Ten smak dorównywał ustom kochanka podczas czułego pocałunku. Po tym rytuale, po pierwszym łyku, każdy następny stawał się czymś zwyczajnym, niewyszukanym. Niczym seks z kimś kto nie potrafi nas już niczym zaskoczyć. Jak ten moment po orgazmie, gdy jeszcze jest przyjemnie, ale pożądanie zostało zaspokojone.
Zabrała więc filiżankę i wyszła na balkon zapalić, jak to miała w zwyczaju. Dym rozchodził się po jej płucach i czuła jak kofeina zaczyna działać. Gdy skończyła była już zupełnie obudzona, wypoczęta, wyspana...

Dojechała na uczelnie, jak zawsze włączyła laptopa na zajęciach. Kolejny nieinteresujący przedmiot, kolejne bezsensowne marnowanie czasu. Nie minęła chwila, gdy na ekranie pojawiła się wiadomość. Nie spodziewała się tego, nie rozmawiali z sobą już kilka lat i tyleż samo się nie widzieli. Był przejazdem, za kilka godzin miał autobus powrotni, zaproponował kawę. Nie miała ochoty, prawie wcale się nie znali, nie mieliby o czym rozmawiać… Zajęcia były krótsze o połowę, więc się zgodziła, miała trochę czasu do kolejnego nudnego seminarium.

Spotkali się, wymiana grzeczności, nic specjalnego. On musiał jechać na spotkanie i zapytał, czy nie pojedzie z nim, zgodziła się. Pojechali, wrócili i była jeszcze chwila by iść na kawę. Między nimi kilka nieznaczących rozmów. Siedzieli przy filiżance i papierosie. Wpatrywał się w nią, a ona wymieniała zdawkowe uśmiechy. Jego wzrok był dziwny, straszny, przerażający. Spytała się, co takiego widzi. Nie umiał tego wyrazić, ale była zaskoczona z jaką trafnością ją opisał. Odkrył w niej coś, czego nikt nie widzi, bo przecież skrzętnie to ukrywa. Wzbudził w niej jeszcze większy niepokój, chciała uciekać. Na szczęście czas minął. Wyszli z kawiarni i zaczęli się żegnać, a on wtedy zamiast dać jej buzi w policzek, tak jak zrobił to na przywitanie, pocałował ją w usta. Była zszokowana i zaskoczona, nawet nie zdążyła go odwzajemnić. Odwróciła się i poszła w swoją stronę.

Weszła na uczelnie nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że się uśmiecha. Okazało się, że zajęcia są odwołane. Nie zastanawiała się długo, zadzwoniła do niego, że ma jeszcze trochę czasu. Poszli tym razem na piwo. Dało się wyczuć dziwną i napiętą atmosferę. Rozmowa im nie szła, a może właśnie szła. Była zbyt zdezorientowana pocałunkiem by skupiać się na tym, o czym mówią. Za wszelką cenę próbowała ukryć zawstydzenie. W końcu nie wytrzymała, coś w niej pękło. Patrzyła mu przez dłuższą chwilę w oczy, przygryzła dolną wargę, wzięła łyk piwa i pocałowała go najbardziej namiętnie jak potrafiła. Świat nagle przestał istnieć, byli tylko oni. Nie dotykała go, trzymała się z daleka. On natomiast delikatnie dotykał jej twarzy, właśnie tak delikatnie, jak ten poranny wietrzyk. Poczuła się nagle dobrze, bezpiecznie. Był pierwszym, który dał jej się całować. Nie narzucał swego tempa ani stylu. Cieszyło ją to, dawno nie miała możliwości całowania „po swojemu”. Odczuwała ogromną przyjemność z tego tytułu. Całowała go namiętnie, jej język wędrował do jego ust, delikatnie muskał końcówkę jego języka. Co jakiś czas przygryzała mu dolną wargę. Później przestawała na dłuższą chwilę. Dało się wyczuć wówczas napięcie w powietrzu. Jego oczy zdradzały żądzę. Trzymała go na dystans, którego nie mógł znieść. Próbował ten dystans niwelować delikatnie całując ją po szyi. Bawił się jej włosami, muskał ją po policzku. Znów głębokie spojrzenie w oczy i znów obdarowywała go namiętnym, głębokim pocałunkiem. Gra ciała, z której oboje czerpali ogromną przyjemność. Był czuły, namiętny, delikatny. Oboje wiedzieli, że nic od siebie więcej nie chcą. Bez uczuć, czysta namiętność bez pożądania.

Czas dobiegł końca. Odprowadziła go na dworzec trzymając jego rękę. Kilka ostatnich namiętnych pocałunków na pożegnanie. Odeszła nie odwracając się.

wtorek, 4 marca 2014

Zbrodnie miłości...



Było ich tylu, każdy taki sam i każdy inny. Kochała, cierpiała, pragnęła. Wszystko zawsze się zaczynało i zawsze się kończyło. Jednak zawsze było coś później. Trwało, ginęło, zmieniało się. Zamknęła się w własnoręcznie zbudowanym grobowcu, w swym własnym ciele. Wyrzuciła każdy klucz i nawet zapomniała jak to jest coś czuć.
Trwało to długo i pragnęła tego ze wszystkich sił. Nienawidziła odczuwać, a teraz oddałaby wszystko za gniew, ból, cierpienie, nienawiść. Ale odczuwa jedynie pustkę, tak przenikającą, że cierpienie przy tym jest cudownym porywem serca.

* * *

Wspomina wciąż jak to było. Widzieć jego uśmiech, jego oczy skierowane ku książce. Połykały każdą literę na żółtych kartkach. W prawej dłoni trzymał fajkę. Przekorny umysł pamiętający tylko to, co chce. Przywołuje obrazy tylko te, które chce, skrzywione czasem, wyidealizowane. Uszy wciąż słyszą jego głos. Nie żadne „kocham cię”, tego nie pamięta. Nie wie jak to mówił, jak się to odbywało, jak wyglądały wtedy jego oczy. Pamięta natomiast jak wybiegła za nim ze łzami w oczach. W sukience na ramiączkach i kapciach, prosto na biały śnieg. Nie czuła zimna lecz jej skóra natychmiast zrobiła się czerwona by po chwili zmienić kolor na sino-fioletowy. Biegła wykrzykując jego imię by się zatrzymał. Stanęła przed nim w śniegu po kolana... Co mogła mu powiedzieć? Jak mogła się wytłumaczyć, gdy nie było z czego?
Minęło... Cieszy się, że było, pogodziła się, że przepadło w przeszłości. W sercu jednak wciąż nosi widok jego oczu. Niczym wypalone znamię. Jego zranienie, ból, zawód…

* * *

On...
był inny choć taki sam. Inne oczy, uśmiech, aparycja, głos. Lecz było w nim tyle jego. To poczucie humoru, tak samo wredne i cięte, rozbawiało ją i rozczulało. Ta sama data urodzenia, rok, miesiąc, dzień. Kochała jak szalona, choć nie chciała z początku znać. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Wciąż cierpiała, a on starał się...
Nikt nigdy tak się o nią nie starał...
Może właśnie dlatego pozwalała mu na każde następne spotkanie. W końcu zaufała mu. Długo była niedostępna, lecz z nawiązką mu to wynagrodziła oddaniem. Jedyny, który był ideałem z wadami, które uwielbiała. Było dobrze, cudownie, lepiej. Pozwolił zapomnieć, odkrył na nowo i ona odkryła siebie. Lecz porzucił ze strachu, bo zbyt wiele dała od siebie. Przeraził się uczucia, nie dojrzał, nie był gotów. Przebolała…

Później...
były podchody. Próby wracania. Wszystkie nie tak. Zawsze w nieodpowiednim czasie. To on chciał, a ona nie. To znów ona chciała, a on miał wątpliwości. Niczym zabawa w berka. Choć oboje próbowali się złapać, udawało im się tylko klepnąć w ramię i cierpieć.

* * *

O tym wszystkim opowiada już tylko księżycowi i gwiazdom, cichym obserwatorom jej łez. O tych kanapkach z pomidorem i herbacie z cytryną. O podarowanych liliach. O rozmowach w pracy. Wiecznych podtekstach, spojrzeniach, uśmiechach. O spacerze po plaży, winogronach w łóżku. O stukającej piłce w okno. O stole bilardowym w piwnicy. O skręconym nadgarstku przez jabłecznik. Niedokończonych filmach. O dziewczynie, której zabrakło odwagi.